Ostatnie zawody przed Turniejem Czterech Skoczni nie przynoszą dobrych wieści. Polacy słabo zaczęli sezon skoków narciarskich 2021/22 i niestety niewiele można znaleźć pozytywów, aby można było spodziewać się sukcesów na tej prestiżowej imprezie. Więcej jest niepokoju i obaw, a warto podkreślić, że mówimy o sezonie olimpijskim. Jak wyglądał do tej pory Puchar Świata w wykonaniu Polaków?
Inauguracja w Niżnym Tagile
W tym roku wyjątkowo konkurs otwierający Puchar Świata w skokach narciarskich 2021/2022 zorganizowano w Rosji na skoczni w Niżnym Tagile, a nie jak to było dotychczas w Wiśle. W sobotę 20 listopada wygrał Karl Geiger, przed Ryoyu Kobayashim i Halvorem Egnerem Granerudem. Z kolei w niedzielę to Granerud był najlepszy, a Geiger musiał zadowolić się drugim miejscem. Trzeci był Stefan Kraft. Kobayashi? Nie startował – został zdyskwalifikowany w kwalifikacjach ze względu na nieprawidłowości związane z kombinezonem.
Polacy wystawili do zawodów ekipę siedmiu zawodników w składzie: Stefan Hula, Dawid Kubacki, Klemens Murańska, Andrzej Stękała, Kamil Stoch, Jakub Wolny, Piotr Żyła. W obu konkursach do drugiej serii zakwalifikowało się po dwóch skoczków z Polski. Pierwszego dnia był to Kamil Stoch, który zajął 5 miejsce, a także Dawid Kubacki z miejscem 13. Fatalnie poradził sobie Żyła, który był 32, aczkolwiek i tak zajął lepsze miejsce niż pozostali Polacy. Drugiego dnia to Piotr Żyła się poprawił i zajął 16 miejsce. Razem z nim w drugiej serii wystąpił Andrzej Stękała, ostatecznie 30. Reszta zawiodła. Stoch zajął 33, a Kubacki 35 miejsce.
Zawody w Niżnym Tagile okazały się lekkim falstartem dla polskiej ekipy. Dodatkową komplikacją okazało się to, iż u Klemensa Murańki wykryto koronawirusa. Musiał on więc zostać w Rosji w szpitalu. Z tego powodu nie wystąpił też w niedzielnych zawodach.
Ruka daleka od oczekiwań
Kolejnym przystankiem na trasie Pucharu Świata była Finlandia. Na skoczni w Ruce rozegrano dwa konkursy – 27 i 28 listopada. W pierwszym z nich wygrał Ryoyu Kobayashi (dwudzieste zwycięstwo w karierze) przed Anże Laniskiem i Markusem Eisenbichlerem. W drugim górą był Anże Lanisek, a zaraz za nim znaleźli się Karl Geiger i ponownie Markus Eisenbichler.
Wśród Polaków ponownie rozczarowanie, jako że znowu w obu konkursach zakwalifikowało się tylko po dwóch Polaków. Pierwszego dnia był to Kamil Stoch, który ostatecznie zajął 8 miejsce, a także Piotr Żyła, który był 23. Drugiego dnia Stoch rozczarował i nie dostał się do drugiej serii. Spory wpływ na to miały warunki, które „wycięły” także doświadczonego Roberta Johanssona oraz solidnego w tym sezonie Piusa Paschke. Swoją szansę wykorzystał za to Jakub Wolny, który był 23. Gorzej spisał się Żyła, zajmując 27 miejsce.
Po tych konkursach już było jednak wiadomo, że coś w kadrze nie działa tak, jak powinno. Nie wydawało się to jednak jeszcze na tyle poważne, by wszczynać alarm. Co istotne, koronawirus dał o sobie znać po raz kolejny. Tym razem zakażonym okazał się Ryoyu Kobayashi, którego ominęła przez to możliwość startu w niedzielę. Musiał też zrezygnować z występów w kolejnym tygodniu w Polsce.
Wisła potwierdza kryzys
Choć inauguracja sezonu nie odbyła się w Wiśle, nie oznacza to, że wypadła ona z tegorocznego cyklu. Skocznia im. Adama Małysza to trzeci obiekt, który w tym roku gościł skoczków w zimowym sezonie. 4 grudnia rozegrano tu konkurs drużynowy, a 5 grudnia miał miejsce konkurs indywidualny.
W drużynówce wygrali Austriacy w składzie Manuel Fettner, Jan Hörl, Daniel Huber i Stefan Kraft. Za nimi uplasowali się Niemcy, czyli Pius Paschke, Stephan Leyhe, Markus Eisenbichler, Karl Geiger. Trzeci byli Słoweńcy: Cene Prevc, Peter Prevc, Timi Zajc, Anże Lanisek. Warto podkreślić wysoki poziom zawodów. Niemcy przegrali z Austriakami jedynie o 0,3 punktu, podczas gdy Słoweńcy tracili 8,6 punktu. Polacy? Przez długi czas dawali nadzieję na to, że będą bić się o podium. Ostatecznie zakończyli zawody na czwartym miejscu ze stratą 50 punktów. Przed konkursem takie miejsce, biorąc pod uwagę dyspozycję kadrowiczów, można by brać w ciemno. Po zawodach kibice mogli jednak odczuwać pewien niedosyt, choć wiatr zdecydowanie polskim skoczkom nie sprzyjał.
Jeśli ktoś miał nadzieję na to, że po konkursie drużynowym zaczną się polskie loty i będzie podium, również mógł być rozczarowany. W Wiśle pierwsze swoje zwycięstwo wywalczył młody skoczek austriacki Jan Hörl, który wytrzymał presję i oddał dwa dobre skoki. Drugi był Marius Lindvik, a trzeci Stefan Kraft. W konkursie wystąpiło 11 Polaków, ale żaden z nich nie skoczył ponad 120 metrów. Do drugiej serii zakwalifikowali się jedynie Aleksander Zniszczoł, Piotr Żyła oraz Kamil Stoch. Ostatecznie skoczek z Zębu był najlepszy wśród Polaków, bo zajął 11 miejsce, natomiast Żyła zajął miejsce 25, a Zniszczoł 26 (Kubacki 32, Wąsek 40, Pilch 41, Hula 43, Wolny 45, Habdas 46, Murańka 47, Stękała 49). Wypada przy okazji podkreślić, że w czasie konkursu sędziowie zachowali się zachowawczo, ustawiając belkę na dość niskiej pozycji. Jako że nie dało się daleko odlecieć, skoki generalnie były krótkie, a co za tym idzie widowisko nie należało do spektakularnych na co narzekali zarówno komentatorzy, jak i sami skoczkowie.
Po Wiśle podjęto decyzję – część polskiej kadry zostanie wysłana na treningi do Ramsau, podczas gdy do niemieckiego Klingenthal pojedzie jedynie czterech skoczków. Ogłoszono, że będą to Kamil Stoch, Piotr Żyła, Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł. Reszta, czyli Dawid Kubacki, Jakub Wolny, Andrzej Stękała oraz Klemens Murańka mieli z trenerami Grzegorzem Sobczykiem i Maciejem Maciusiakiem skupić się na poprawianiu błędów.
Klingenthal z jaskółką nadziei
Zawody w Klingenthal rozegrano 11 i 12 grudnia. I tu pojawił się pierwszy mały sukces polskiej kadry. W pierwszym dniu na podium wreszcie stanął Kamil Stoch. Był to co prawda tylko trzeci stopień, ale z pewnością wlało to sporo nadziei w serca kibiców. Musiało też mieć pozytywny wpływ na samego zawodnika z Zębu. Warto dodać, że Polak nie czuł się w tym dniu w pełni sił. W wyniku zapalenia zatok Stoch musiał wycofać się z niedzielnych zawodów.
Sobotnie zmagania najlepsze okazały się dla Stefana Krafta. Drugie miejsce, przed Polakiem, zajął Halvor Egner Granerud. W niedzielę triumfował z kolei Ryoyu Kobayashi. Tym samym jako pierwszy skoczek w tym sezonie zwyciężył w dwóch różnych zawodach. Warto zauważyć, że był to jego powrót po kwarantannie związanej z wykryciem u niego koronawirusa. Za Japończykiem na drugim miejscu znalazło się tym razem dwóch Norwegów – Daniel Andre Tande oraz Marius Lindvik.
W sobotę poza Stochem punktował Piotr Żyła (17) i Paweł Wąsek (30). Aleksander Zniszczoł nie dostał się do drugiej serii i był 37. W jego przypadku niedziela była jeszcze gorsza – zajął miejsce 42. Żyła za to nieco się poprawił, plasując się na 14 miejscu – niestety, był jedynym Polakiem w trzydziestce tego dnia. O sporym pechu może mówić Paweł Wąsek. Jego występ zakończył się na dobrym skoku w pierwszej serii, po którym został zdyskwalifikowany ze względu na nieprzepisowy kombinezon.
Engelberg – wciąż bez formy, ale z pozytywami
18 i 19 grudnia w Szwajcarii Kamil Stoch potwierdził, że to on jest liderem kadry i może walczyć o czołowe lokaty – jako jedyny skakał w sobotniej drugiej serii, zajmując szóste miejsce. Niestety, pozostali Polacy albo przeplatali dobre skoki słabymi, albo skakali po prostu słabo. Szczególnym zawodem jest forma Dawida Kubackiego, który w obu konkursach nie zakwalifikował się do trzydziestki. Krytycznie trzeba spojrzeć na Piotra Żyłę, który popełnił fatalny błąd przy wyjściu z progu i nie zakwalifikował się do sobotniego konkursu. Na szczęście zrehabilitował się, wskakując w niedzielę do drugiej serii. I choć w tych zawodach było lepiej (3 skoczków z Polski w topowej dwudziestce to mimo wszystko dobry wynik jak na ten sezon), kibice mogą być rozczarowani. Ostatecznie w niedzielę punktowali Kamil Stoch (16), Paweł Wąsek (19) i Piotr Żyła (15).
Sobota okazała się najszczęśliwsza dla Karla Geigera. Niemiec wyprzedził Ryoyu Kobayashiego i świetnie skaczącego w tym dniu Timiego Zajca. Niedzielny konkurs z ogromną przewagą 12,2 punktów wygrał Ryoyu Kobayashi, co sprawia, że jest głównym faworytem obok Karla Geigera przed Turniejem Czterech Skoczni. Niemiec był zresztą drugi, a trzecie miejsce zajął Marius Lindvik. Największym przegranym obu konkursów zdecydowanie okazał się za to Kilian Peier. Szwajcar miał szansę na zwycięstwo lub chociaż topową trójkę na skoczni w rodzimym kraju. W obu konkursach zajmował jednak czwarte miejsce, tuż za podium. Szczególnie zawiedziony mógł czuć się w niedzielę, kiedy to po pierwszej serii był na pierwszym miejscu, ale w drugiej oddał nieco za krótki skok i przegrał z Lindvikiem o ledwie 0,4 punktu.
Ostatecznie Engelberg nie był ani najlepszy, ani najgorszy dla polskich skoczków. Mimo wszystko Żyła dość regularnie melduje się w czołowej 30, a piątkowe kwalifikacje należy uznać za wypadek przy pracy. Z kolei Stoch pokazuje, że choć nie jest w najwyższej formie, pozostaje w czołówce. Na trzeciego zawodnika kadry wyrasta z kolei Paweł Wąsek. Pozostali skoczkowie zawodzą – niestety treningi w Ramsau okazały się niewystarczające.
Co dalej z reprezentacją? Sytuacja przed Turniejem Czterech Skoczni i Olimpiadą
Lato i jesień było dobre w wykonaniu polskich skoczków. Kiedy jednak przyszedł sezon zimowy, coś stało się z kadrą, której wyniki okazały się nie tylko dalekie od oczekiwań, ale przede wszystkim od możliwości Polaków. Wszak Dawid Kubacki zakończył letnie Grand Prix w skokach narciarskich na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej, a zimą nie przypomina zaś siebie z wakacji w najmniejszym stopniu. Dotyczy to zresztą także pozostałych skoczków.
Eksperci szybko zaczęli krytykować polską kadrę za popełnianie podstawowych, wręcz juniorskich błędów technicznych. Sztab szkoleniowy nie ma póki co pomysłu, jak doprowadzić do przełamania i powrotu formy. Sami zawodnicy też wydają się zagubieni i niepewni swoich umiejętności. Trener Doleżal zapowiedział jednak w Engelbergu, że nie odpuści. Należy wierzyć, że jemu i skoczkom uda się znaleźć rozwiązanie problemów polskiej kadry.
Jednocześnie trzeba zauważyć, że Polacy nie mają w tym sezonie szczęścia. Warunkami nie można tłumaczyć wszystkiego, ale nie raz Stoch i pozostali biało-czerwoni trafiali w tym sezonie na wiatr, który nie tylko nie pozwalał im odlecieć, ale wręcz wduszał w zeskok. O ile będąc w formie można sobie z takimi okolicznościami poradzić, kiedy jest kryzys jest to o wiele trudniejsze. Nie pomagały drobiazgowe kontrole, które czasem przekreślały szansę na występ w drugiej serii, mimo że zawodnik oddał dobry skok. Pojawiały się też inne problemy (np. koronawirus wykryty u Murańki), które dodatkowo utrudniały i tak już niełatwy początek sezonu.
Oceniając Polakw, warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – ten sezon jest o tyle dziwny, że wielu utalentowanych, zdolnych i mocnych zawodników ma kłopoty – od Jana Hörla (problem dwóch stabilnych skoków w obu seriach), przez Kobayashiego (dyskwalifikacja w Niżnym Tagile i zakażenie koronawirusem w Ruce), Graneruda (słabe skoki na zmianę ze skokami genialnymi i problemy zdrowotne), Eisenbichlera (wahania formy), Krafta… można by tak długo wymieniać. Praktycznie żadnemu skoczkowi nie udało się uniknąć w tym sezonie jakiejś wpadki.
Choć już teraz Karl Geiger i Ryoyu Kobayashi zdecydowanie się wyróżniają, nikt też nie dominuje stawki. Za plecami jest wciąż Halvor Egner Granerud, Marius Lindvik, Kilian Peier, Anże Lanisek, Stefan Kraft, którzy mogą sięgać po zwycięstwa w turniejach. A to nie jedyni skoczkowie, którzy tylko czyhają na to, by wskoczyć na podium – i co ważne, są w stanie to zrobić, czego dowodzą niezbyt duże różnice punktowe między zawodnikami. W tym sezonie o wygranej i miejscu w najlepszej dziesiątce nierzadko decydują dziesiąte części punktu. Kamil Stoch też jest w tym gronie.
Na razie mamy początek sezonu i chwilę odpoczynku od Pucharu Świata. Skoczków w najbliższym czasie czekają Mistrzostwa Polski. W tym roku skoczkowie i skoczkinie będą rywalizować 23 grudnia na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. To będzie ostatni sprawdzian przed Turniejem Czterech Skoczni, który ma zacząć się 29 grudnia w Oberstdorfie. Już teraz wiemy, że na TCS pojadą Kamil Stoch, Piotr Żyła i Paweł Wąsek. Tak ogłosił trener Doleżal po niedzielnym konkursie w Engelbergu. Kto oprócz nich zostanie zabrany? O tym zadecyduje sztab po treningach w przedświątecznym tygodniu oraz Mistrzostwach Polski. Na szlifowanie techniki – a tego potrzeba pozostałym skoczkom według Adama Małysza – nie ma wiele czasu.