Drugi dzień igrzysk przyniósł pierwszy medal dla polskich olimpijczyków. Zdobył go Dawid Kubacki na skoczni w Zhangjiakou. Niewiele do medalu zabrakło również Kamilowi Stochowi, a Maryna Gąsienica-Daniel otarła się w jednym z dwóch przejazdów w slalomie gigancie o podium. Polacy walczą jednak nie tylko na sportowych arenach, ale i poza nimi. Niestety nie ominął ich ani koronawirus, ani kontuzje.
Brąz Kubackiego na skoczni normalnej
Pierwszy polski medal na igrzyskach wywalczony. Dawid Kubacki zdobył brąz na skoczni normalnej. W najważniejszej dla skoczków imprezie sezonu Polacy powrócili do gry, prezentując solidną formę i pokazując, że wciąż należy się z nimi liczyć.
Choć fatalny sezon sugerował raczej klepanie buli przez kadrowiczów niż miejsca w czołówce, to już treningi w Chinach były dowodem na to, że szanse medalowe są. Dobre skoki sprawiły, że w niedzielnym konkursie kibice mogli mieć nadzieję na dobre występy Biało-Czerwonych, ze szczególnym uwzględnieniem Kamila Stocha i Piotra Żyły, choć słabe skoki też się zdarzały. Niespodziewanie to jednak Dawid Kubacki osiągnął największy sukces.
Warto podkreślić, że na skoczni normalnej w Zhangjiakou po raz pierwszy w sezonie do pierwszej serii wskoczyło czterech reprezentantów naszego kraju. Najlepiej poszło Stochowi, który był trzeci. Na ósmym miejscu uplasował się Kubacki. Stefan Hula zajmował miejsce 23, a Żyła był dopiero 27. W drugiej serii Hula i Żyła w zasadzie zamienili się miejscami – ostatecznie ten pierwszy był 26, a ten drugi zajął 21 lokatę (po dyskwalifikacji Halvora Egnera Graneruda). Oznaczało to, że ciężar walki o medale spoczywa na barkach Kubackiego i Stocha.
Kubacki w pierwszej serii oddał skok na 104 m. W drugiej poleciał na 103 m, stając się liderem z notą 265.9 pkt. Było już pewne, że będzie dobra lokata. Do samego końca musieliśmy jednak drżeć o medalowy wynik. Kolejni skoczkowie jednak nie dawali rady zrzucić Kubackiego z podium. Lepiej spisał się tylko Manuel Fettner, który uzyskał 104 m i w sumie 270.8 pkt. Niezwykle blisko był Peter Prevc, który ostatecznie zakończył zawody na czwartym miejscu, ze stratą 0.5 pkt (miał 265.4 pkt.). Stoch, który najpierw miał 101,5 m w trudnych warunkach, w drugiej serii skoczył tylko na 97,5 m, co oznaczało 260.9 pkt. Po jego skoku medal Kubackiego był już jednak gwarantowany. Wszystkich pogodził fenomenalny Ryoyu Kobayashi, który bezapelacyjnie wygrał konkurs z wyraźną przewagą. Po perfekcyjnym skoku w pierwszej serii na 104,5 m wystarczyło mu skoczyć jedynie 99,5 m, a i tak wygrał zawody z przewagą ponad 4 punktów (ostateczna nota to 275 pkt.). Złoty medal trafił do Japończyka, srebro otrzymał Austriak, a Polak mógł cieszyć się brązem.
Polskie skoczkinie na dużej skoczni i w mikście
Niestety, dużo gorzej poszło paniom. Polskie skoczkinie, Kinga Rajda i Nicole Konderla, wyraźnie odstają od czołówki. Ich słabe skoki nie pozwoliły na przejście do drugiej serii w sobotnim konkursie. Zawody na dużej skoczni wygrała Słowenka Ursa Bogataj. Druga była Niemka Katharina Althaus (drugi srebrny medal olimpijski w karierze), a trzecia Słowenka Nika Kriznar. Warto podkreślić, że jeszcze przed olimpiadą z zawodów została wyłączona jedna z faworytek, reprezentantka Austrii Marita Kramer, która otrzymała pozytywny test na koronawirusa.
Polki wraz z Kamilem Stochem i Dawidem Kubackim wystąpiły również w konkursie drużyn mieszanych. Tu potwierdziła się słaba forma Polek w postaci krótkich skoków i niezła Polaków w postaci całkiem przyzwoitych prób. Reprezentacja zajęła szóste miejsce. Trzeba zarazem podkreślić, że przebieg zawodów miał sensacyjny przebieg. Najwięcej do powiedzenia w tym konkursie miała bowiem inna Polka, Agnieszka Baczkowska, odpowiedzialna za kontrolę przepisów przez skoczków. Zmuszona była zdyskwalifikować aż pięć zawodniczek z czterech krajów ze względu na zbyt duże kombinezony – Japonkę, Niemkę, Austriaczkę i dwie Norweżki. Miało to ogromny wpływ na wyniki konkursu. W efekcie po wygraną pewnie sięgnęła reprezentacja Słowenii, a drugie miejsce zajął Rosyjski Komitet Olimpijski. Trzecie miejsce przypadło reprezentacji Kanady. Ze względu na dyskwalifikacje zawody te jeszcze długo będą wzbudzać kontrowersje i wywołają wiele komentarzy.
Nieszczęście Maliszewskiej – koronawirus odebrał szansę na medal
Kramer nie była ani jedyną, ani na pewno ostatnią sportsmenką, która ze względu na koronawirusa nie wzięła udział w zawodach olimpijskich. Podobny los spotkał już na igrzyskach Amerykanin Vincenta Zhou, który zdobył srebro w zawodach drużynowych, ale teraz najprawdopodobniej nie będzie mógł wystąpić solowo.
Dla kibiców z Polski najważniejsze jednak, że z tym samym problemem musiały się mierzyć nasze zawodniczki – Natalia Czerwonka, Magdalena Czyszczoń i Natalia Maliszewska. Dwóm pierwszym udało się wystąpić w finale kobiet w łyżwiarstwie szybkim na 1500 m. Poziom był wysoki, o czym świadczy nowy rekord olimpijski Ireen Wust – 1:53,28. Czerwonka ostatecznie była dziewiętnasta, a Czyszczoń trzydziesta.
Prawdziwy dramat spotkał Natalię Maliszewską. W jej przypadku kolejne pozytywne testy sprawiły, że ostatecznie zawodniczka nie mogła wziąć udział w koronnym dystansie w short tracku na 500 m, choć była mocną kandydatką do medalu. Towarzyszyło temu sporo zamieszania, kiedy to najpierw łyżwiarka była zwalniana z izolacji, a jednak musiała na nią wrócić ze względu na kolejny pozytywny wynik testu, choć była już gotowa do startu w eliminacjach. Sytuacja odbiła się na nastrojach całej drużyny łyżwiarek. Teraz Maliszewka przygotowuje się do zawodów na 1000 m, licząc na to, że koronawirus już w niczym jej nie przeszkodzi. Wyścig jest zaplanowany na 9 lutego.
Ósme miejsce Maryny Gąsienicy-Daniel w slalomie gigancie
Wystąpiła za to Maryna Gąsienica-Daniel. Konkurencja, w której się pojawiła, czyli slalom gigant, okazała się niezwykle trudna. Trasa była wymagająca i wiele utytułowanych zawodniczek nie ukończyło zawodów, w tym złota medalistka z Pjongczangu Amerykanka Mikaela Shiffrin, a szczególnie groźny upadek zaliczyła inna Amerykanka Nina O’Brien. Ostatecznie Polka zajęła ósme miejsce, co biorąc pod uwagę okoliczności oznacza spory sukces.
Po pierwsze, Gąsienica-Daniel jechała z kontuzją pleców. Jeszcze dzień wcześniej nie było pewne, czy w ogóle stanie na starcie. Po drugie, to i tak najlepszy wynik dla reprezentantki Polski w slalomie gigancie od 1984. Wówczas Małgorzata Tlałka była szósta. Ponadto, choć pierwszy przejazd nie był najszybszy (miało na tym zaważyć przygotowanie nart), to w drugiej próbie Gąsienica-Daniel miała czwarty czas. Gdyby pierwszy zjazd był odrobinę lepszy, medal dla zawodniczki wcale nie byłby poza zasięgiem.
W zawodach brały też udział Magdalena Łuczak i Zuzanna Czapska. Czwartą polską zawodniczką miała być Hanna Zięba, jednakże ze względu na uraz kolana w czasie treningu trafiła na badania. Na szczęście kontuzja szesnastolatki najprawdopodobniej nie jest poważna. Łuczak skończyła zawody na 26 miejscu, a Czapska na 30. I to też trzeba przyznać, że – jak na stan polskiego narciarstwa alpejskiego i możliwości zawodniczek – to dobre lokaty.
Bez występu Bródki w koronnej konkurencji
Niestety, medalowe szanse utracił Zbigniew Bródka. Panczenista ze względu na kontuzję mięśnia przywodziciela uda musiał wycofać się z zawodów na 1500 metrów. Występ wiązałby się ze zbyt dużym bólem, a także ryzykiem pogłębienia się urazu, dlatego podjął on niełatwą decyzję o rezygnacji ze startu. Tymczasem 19.02 zawodnika czeka jeszcze bieg masowy, w którym doświadczony olimpijczyk ma większe szanse. W Soczi Bródka wywalczył złoto. Obecnie jego forma nie jest tak dobra i nie należy do grona faworytów. Już samo wywalczenie kwalifikacji na igrzyska – jak sam zawodnik mówił – jest dla niego sporym osiągnięciem. Wciąż jednak może sprawić niespodziankę.